Śpiąca królewna
*
Za górami, za rzekami przed latami przed dawnemi, w swej stolicy cudnie pięknej, pewien król żył na tej ziemi.
Miał
on żonę urodziwą, a tak dobrą jak anieli, za serduszko jej poczciwe
wszyscy kochać ją musieli. Miał pałace kryształowe, i ze złota wszystkie
sprzęty a w swym skarbcu po pradziadach perły, koral i djamenty, miał
bogactwa niesłychane, najmożniejszym był na świecie, i jednego tylko
pragnął, by mu Pan Bóg zesłał dziecię. Aż nareszcie Bóg wysłuchał, jego
prośby i błagania, i córeczkę dał królowi, godną szczęścia i kochania.
Była piękna jak aniołek, liczko miała gdyby róże, ząbki białe jak perełki i niebieskie oczy duże.
Król
z królową się cieszyli, była radość w ziemi całej, król ubogim na
pamiątkę rozdał złote imperjały. Codzień tłumem do zamczyska szli
żebracy i żebraczki, dostawali srebro, złoto, chleb, jarzyny, kury,
kaczki.
Wreszcie
chrzciny wyprawiono, uroczyste i wspaniałe, na te wielkie sute gody
zaproszono miasto całe. Szlachta zewsząd się zjechała i hrabiowie i
książęta, jednem słowem była uczta jakiéj nikt nie zapamięta.
*
I
dwanaście mądrych wróżek, na te chrzciny też przybyło, by obdarzyć
podarunkiem złotowłosą Zosię miłą. I stanęły przy kołysce wznosząc laskę
tajemniczą, i królewnie cudnie pięknej najróżniejszych darów życzą.
Jedna
życzy jej urody, druga szczęścia i miłości, inne zdrowia i bogactwa,
wszelkich uciech i radości; a gdy dary swe złożyły i prorocze swe
życzenia — potem całe gości grono król zaprosił do jedzenia. Była uczta
wyśmienita, wino ciekło strumieniami, na dębowych wielkich stołach stały
tace z łakociami. Sarny, dzikii jelenie, roznoszono między gości,
wszyscy jedli, wszyscy pili, pełni szczęścia i radości.
Wtem drzwi z trzaskiem się otwarły i trzynasta wróżka wchodzi, i po całem zgromadzeniu swojem srogiem okiem wodzi.
Struchlał
władca na jej widok, i struchlało gości grono, bo na chrzciny
królewiątka, wróżki tej nie zaproszono, a złośliwa czarownica grubym
głosem się ozwała: — „Każda z wróżek tej dziecinie, podarunek pewnie
dała?… I ja niechcę być odmienną, i ja złożę swe życzenia w tem co
siostry me życzyły niech się dla niej nic nie zmienia, lecz gdy dojdzie
lat szesnastu to ukłuje się wrzecionem, a z ukłucia tego umrze i pożegna
się z twym tronem, i pożegna się na wieki z berłem złotem i koroną, tak
się stanie temu dziecku jak w tej wróżbie wyrażono!” — To wyrzekłszy
znikła stara, niegodziwa czarownica, król zapłakał łzą gorącą i królowej
zbladły lica.
Przeraziło
się zebranie, tem życzeniem wróżki starej, nikt już jadła się nie
dotknął, ani pełnej wina czary. Wszyscy goście przerażeni nie wyrzekli
ani słowa i w królewskiej wielkiej sali cichość stała się grobowa. Wtem
najmłodsza czarodziejka z swego miejsca nagle wstała i do króla
zmartwionego w takie słowa się ozwała:
—
Nie lękaj się możny królu, przestań płakać o królowo! chociaż uśnie
córka twoja, lecz obudzi się na nowo, bo nie umrze wtedy ona, gdy
wrzecionem się ukłuje, lecz ją właśnie to ukłucie na sen długi
zaczaruje.
Miną
lata, wiek przeminie, i przybędzie rycerz młody, co przejedzie dla
królewny wielkie góry, wielkie wody. Pocałunkiem ją obudzi, a gdy tylko
pocałuje, to natychmiast ów młodzieniec cały zamek odczaruje i królewna
ze snu wstanie, urodziwsza niźli była, więc się nie trap wielki królu,
otrzyj łezki matko miła.
Rozjechali
się po uczcie wszyscy goście zaproszeni, a królewna ślicznie rosła,
bawiła się wśród zieleni, i w ogromnym dworskim sadzie z swoją mamą
figlowała, a królowa swą córeczkę po nad życie miłowała.
Król
rozkazał, by spalono wszystkie w zamku kołowrotki, bo się lękał, by
czasami nie zabiły mu pieszczotki. Więc na ogień wnet rzucono, igły,
szpilki i wrzeciona… a królewna ślicznie rosła, była piękna i uczona, bo
garnęła się do książek i ciekawie tak czytała, że ojcowską bibliotekę
prawie całą już poznała.
Mieli
radość z niej rodzice, strzegli jej jak oka
w głowie, ubierali jedynaczkę w aksamity, złotogłowie, drogie perły
kupowali, i djamenty i rubiny, byle tylko zadowolnić swój najdroższy
skarb jedyny.
Raz
król z żoną musiał jechać do sąsiada w odwiedziny, bo to właśnie
wypadały tego księcia imieniny. Córki z sobą nie zabrali, na odjezdne
upieścili, pod opieką niańki starej jedynaczkę zostawili.
Poszło
dziewczę do ogrodu, zrywa kwiatki, piosnki śpiewa, śliczne ptaszki jej
wtorują i szumiące stare drzewa. Wreszcie wszystko ją znudziło i
pobiegła do swej niani, co serdecznie ją kochała i tak dobrą była dla
niej.
Więc po schodach prędko skacze, wyśpiewując gdyby ptaszę jedno piętro, drugie, trzecie aż zabiegła na poddasze.
W małej izbie na poddaszu stara niańka jej mieszkała, przędła nici lnu białego i na krosnach płótno tkała. Bo zupełnie za
pomniano na królewskim całym dworze, że ma niańka kołowrotek w ubożuchnej swej komorze.
Dziewczę
biega z kąta w kątek, bo raz pierwszy tutaj była, dotknie tego i owego,
aż wrzeciono zobaczyła. Zaraz chwyta je do ręki, wtem ukłuła się
biedaczka i na ziemię jak zabita padła króla jedynaczka.
Twarz
bledziutka jak lilija, zamykają się oczęta i z wrzecionem w białej
dłoni, już królewna śpi zaklęta. A gdy tylko ona padła i zasnęła w izbie
niani, wszyscy w zamku dotąd gwarnym także śpią zaczarowani.
Konie w stajniach, psy w swych budach, nawet wróble na gałęzi, straż przy bramie, dworska służba, wszystkich sen zaklęty więzi.
Kucharz kuchtę chciał uderzyć, podniósł rękę już do góry, i tak usnął w jednej chwili, nie zmieniwszy swej postury.
Król
z królową wracał właśnie, już zajechał na dziedziniec i z karety córkę
woła: chodź! przywiozłem ci gościniec. A wtem nagle sen go zmorzył,
głowa ciężko mu opadła, stangret usnął też na koźle, czwórka koni w sen
zapadła.
Cały zamek śpi królewski, głucha cisza dookoła, już królewna nie zanuci, król na służbę nie zawoła.
Jakby wymarł zamek cały, taki smutek stamtąd wieje, i nikt nie wie w całym świecie, że czarami to się dzieje.
Rok już minął, minął drugi, potem trzeci i dziesiąty, bujnym chwastem zarastają na podwórzu wszystkie kąty.
Ogród w puszczę się zamienił, gęste drzewa szumią w okół i dolecić tam już może tylko orzeł, albo sokół.
A
w dodatku u wrót zamku czuwa srogi smok-poczwara, z wielkiej paszczy
zakrwawionej płomienista bucha para. Oczy płoną jako węgle, a ma smok ów
łbów dwanaście, kto się zbliży smok go połknie albo strąci na
przepaście.
O
królewnie słysząc śpiącej, nieraz biegli tu rycerze: może znajdzie się
odważny, co smokowi ją zabierze. Ale każdy ginął w drodze, żaden nie
wszedł na szczyt góry, bo ze strachu wszyscy marli, gdy wyciągnął smok
pazury. Płomienistym swym oddechem, jak trucizną ich zabijał, potem
złaził i rycerzom purpurową krew wypijał.
Gdy
się o tem wieść rozeszła to już niechciał nikt próbować, by królewnę
urodziwą z jej zaklęcia odczarować. Tak się każdy lękał smoka, że omijał
zamek zdala, a tu lata za latami biegły szybko jakby fala.
Aż gdy cały wiek przeminął nad wieżami złocistemi — o królewnie się dowiedział pewien książę z obcej ziemi.
Książe piękny był i młody a odważny jak nikt w świecie, więc pomyślał: zwalczę smoka, przecież ze mnie już nie dziecię.
I osiodłał siwka swego, miecz wziął dobrze naostrzony, zmówił pacierz, przeżegnał się i wyruszył w obce strony.
Jedzie
tydzień, jedzie drugi, aż nareszcie raz wieczorem widzi wieże w
oddaleniu za ogromnym gęstym borem, bór ten wielki rósł na górze co
sięgała aż za chmury, a zwysoka było słychać dzikiej bestji ryk ponury.
Lecz się rycerz nie zatrwożył i ochoczo jedzie dalej, bo pomyślał że
królewnę z tego czaru on ocali. U stópgóry swego siwka wnet przywiązał
do drzewiny i sam począł piąć się w górę przez tarniny i kaliny. Przed
nim była gęstwia sroga, ale to go nie przestrasza, a gdy nie mógł ruszyć
dalej, dobył swego wnet pałasza i torował sobie drogę tnąc pałaszem
naokoło, choć mu ręce omdlewały i wystąpił pot na czoło.
Wtem
z gęstwiny wypełzają srogie węże, wielkie żmije, ta u stóp mu groźnie
syczy, druga wspina się na szyję, lecz młodzieniec machnął szablą
pozabijał wszystkie gady, potem tygrys wyskakuje, lecz i temu dał wnet
rady.
Już
do szczytu niedaleko, za chwileczkę już tam stanie, a wtem słyszy
przeraźliwe i sapanie i chrapanie, — to smok właśnie po obiedzie spał i
chrapał jak zarżnięty, lecz i we śnie potwór srogi miał ślep jeden
odemknięty.
Wnet
skorzystał rycerz z tego — szybko biegnie do poczwary i z rozmachem
podniósł w górę doświadczony miecz swój stary. Odciął prędko łbów
dwanaście, mknie potokiem krew czerwona, a młodzieniec idzie szukać
gdzie królewna jest uśpiona.
Mija pokój jeden, drugi, wreszcie zaszedł na poddasze, tam królewna spała blada jak zranione ciche ptaszę.
Rycerz schylił się nad śpiącą, w cudne ustka pocałował i tym jednym pocałunkiem cały zamek odczarował.
Obudziła się królewna, wyciągnęła białe dłonie, król się budzi i królowa, straż, pachołki, psy i konie.
Cały zamek brzmi znów gwarem i wesołym dźwięczy śmiechem, aż ochocze te okrzyki, hen daleko płyną echem.
Wnet wesele wyprawiono, król pół kraju dał zięciowi, a jak jedli i jak pili, tego nikt już nie opowie.
|
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz