Wilk workowaty, thylacine, tygrys tasmański, wilk tasmański – to
jedno i to samo zwierzę, największy znany torbacz z Australii, Tasmanii
i Nowej Gwinei. Z tym wspaniałym, intrygującym zwierzęciem jest jeden
problem – już go nie ma. Może jednak powrócić, wszystko dzięki zapędom
cywilizacji do zmiany biegu historii. Czasem nawet natury.
Tygrys tasmański był niesamowitym zwięrzęciem. Ogromy, szorstkowłosy
pies o długości 1-1,30 metra, z ponad półmetrowym ogonem. Największy
znany samiec miał od nosa do ogona 2,9 metra. Wysokość wilka workowatego
to około 60 cm, waga 20-30 kilogramów.
Muskularna, szeroka ale słaba szczęka thylacine miała jedną niesamowitą
właściwość – potrafiła otworzyć się pod kątem aż 120 stopni, a zwierz na
plecach posiadał od 13 do 21 poprzecznych pasów. Tygrys Tasmański nie
przypominał żadnego innego znanego zwierzęcia, dlatego przez
Europejczyków na rysunkach często był błędnie przedstawiany. Thylocine
przypominał połączenie psa, tygrysa, kangura i nawet szczura, a jego
najbliższym krewnym był… diabeł tasmański. Ten śmieszny, pulchny
stworek..
Piękne zwierzę, kuzyn diabła tasmańskiego
Wilk tasmański był nocnym mięsożernym łowcą. Niewiele
wiadomo na temat jego zachowania, bo obserwacje poczynione w XX wieku
dokonane zostały nad ginącym, żyjącym w stresie gatunku. Zwierzę nie
lubiło kontaktu z ludźmi, unikało go i było raczej nieśmiałe. Najpierw
zniknęły z Nowej Gwinei, potem z Australi już około 2 tysięcy lat temu.
Bardzo możliwe, że przez dingo, ale malowidła na ścianach wskazują, że
ludzie chętnie polowali na thylacine. Szczegółów wyginięcia na tych
obszarach pewnie nie poznamy nigdy.
Tygrysy tasmańskie przeżyły jednak do lat 30 XX wieku na odciętej wodą
od kontynentu Tasmanii. Rzadko zauważane przez ludzi, zostały w pewnym
momencie oskarżone o ataki na owce hodowlane. Legenda o krwawych,
pijących krew Wilkach Workowatych, nie przypominających żadnego innego
zwierzęcia, zakorzeniła się w społeczeństwie na tyle, by rząd płacił za
każdego ustrzelonego zwierzaka. W ten sposób zabito ponad 2180 sztuk
thylacine, ale podejrzewa się, że niezgłoszonych zwierząt ustrzelono o
wiele więcej.
Do tego doszła konkurencja ze strony przywiezionych na
Tasmanię przez Europejczyków psów, które sprowadziły nieznane tam
choroby. Zmniejszanie się populacji zwierząt, które służyły za
pożywienie wilka tasmańskiego też nie pomogło i tak w latach
dwudziestych XX wieku zwierzęta te były już na wymarciu. Dopiero w 1928
roku gatunek wzięto pod prawną ochronę jako ginący, a ostatni
potwierdzony thylocine w dziczy datowany jest na 1930 rok. Zwierz nie
rozmnażał się też w niewoli, zanotowano tylko jeden taki przypadek w
ZOO.
Fałszywe podejrzenia
Smutna to historia, tym bardziej, że późniejsze badania nad
budową tygrysa tasmańskiego pokazały, że szczęka tegoż – mimo że duża i
rozwierająca się szeroko – była tak słaba, że thylocine nie był w
stanie poradzić sobie z ofiarą o wadze większej, niż 5 kilogramów. To
nie on atakował owce, robiły to prawdopodobnie inne dzikie zwierzęta Tasmanii.
Oglądając nagrane materiały nie można nie być
zafascynowanym. Oryginalność i gracja wilka workowatego, wielka szczęka,
smukły tułów, ostry ogon i niesamowicie umięśnione, niemal kangurze
nogi, które potrafiły utrzymać thylocine w pozycji pionowej przed kilka
dłuższych chwil, imponują. Do tego ta barwa, pręgi nad ogonem sprawiają,
że tygrys tasmański to jedno z najwspanialszych, ostatnio wymarłych
zwierząt.
Zresztą w historii tkwi wielka tajemnica. Czy wilk
workowaty naprawdę wyginął? Od czasu do czasu świat obiegają informacje o
tym, że ktoś gdzieś widział go, że wilki, zawsze przecież nieśmiałe,
teraz kompletnie ukryły się przed ludźmi. Legenda wciąż żyje i wciąż
zdarzają się poszukiwacze mitycznego już niemal, chociaż przecież tak
niedawnego, tygrysa tasmańskiego.
Powrót do życia
Dlatego w 1999 roku Australia rozpoczęła projekt pracy nad
przywróceniem, czyli… sklonowaniem wilka tasmańskiego. Udało się z owcą
Dolly, dlaczego miałoby się nie udać z projektem rozpalającym
wyobraźnię, zwłaszcza po Jurrasic Parku? W XX wieku zachowało się trochę
materiałów genetycznych, udało się nawet wyodrębnić DNA z próbek,
jednak potem stwierdzono, że jest ono zbyt zdegradowane i w 2005
zastopowano projekt. Potem znów go wznowiono, wizja niemal wskrzeszenia
mitycznego stwora wciąż rozpalała tęgie umysły.
Głównym problemem leżącym na przeszkodzie wszystkich tego typu prób
jest niska jakość DNA, które można uzyskać z materiałów kopalnych lub
eksponatów muzealnych. Pomimo zakonserwowania w różnych substancjach
(formaldehydy, formalina) DNA takiego organizmu ulega modyfikacjom
post-mortem: zniszczeniu i zdegradowaniu do krótkich fragmentów
posiadającymi wiele brakujących nukleotydów. Utrudnia to znacząco
amplifikację takiego DNA, i wymaga dużej ilości materiału genetycznego
pobranego z różnych organizmów.
Jednakże obecnie funkcjonują specjalne banki
zbierające materiał (tkanki, a przede wszystkim komórki jajowe oraz
nasienie) z wciąż żyjących lecz zagrożonych wymarciem gatunków,
następnie deponowane w ciekłym azocie – co poprawia znacząco jakość
takiego materiału i może umożliwić w przyszłości klonowanie tych
organizmów
- mówi Spider’s Web Rafał Krela, biotechnolog
Skatalogowano wszystkie dostępne materiały i zdjęcia na
temat thylocine, a po czacie udało się wszczepić gen torbacza do
transgenicznej myszy. Naukowcy powoli lecz sukcesywnie izolują pełne
materiały genetyczne i wciąż pracują nad sklonowaniem wilka, jednak obok
nadziei na sukces pojawiają się też wątpliwości.
Żyjące thylocine osłabiała tajemnicza choroba, w wątpliwość
podawany jest również fakt, że nawet jeśli uda się „ożywić” wilki
workowate, to czy gatunek ten ma realne szanse na przetrwanie w dziczy.
Mówi się, że tygrysy tasmańskie i tak by wymarły, bo w czasach jeszcze
przed masowym odstrzelaniem ich populacja, coraz bardziej niedostosowana
do życia, sukcesywnie się zmniejszała.
Nie tylko wilka workowatego próbujemy sklonować. Ostatnio udało się sklonować embrion wymarłej żaby, Rheobatrachus
silus, właśnie przez australijskich naukowców z projektu, nad którym
prowadzone są też prace nad thylocine. Choć świat naukowy został
rozpalony tą informacją, to Rafał Krela ostudza zapał:
Jakkolwiek udało się sklonować embrion żaby (Rheobatrachus silus),
jednak żaden z nich nie przeżył więcej niż kilku dni. Pomimo faktu, że
dzięki badaniom nad organizmami modelowymi ( Xenopus levi) dość dobrze
znamy przebieg embriogenezy płazów i jest ona zdecydowanie prostsza niż
embriogeneza ptaków lub ssaków. Sklonowanie wilka workowatego jest
znacznie trudniejsze i najbliższej perspektywie niewykonalne. Wymagałoby
to znakomitej jakości DNA które, znalezienie bardzo blisko
spokrewnionej matki zastępczej (wombat, diabeł tasmański) i co
najtrudniejsze sprawienie by embrion rozwijał się w macicy „zastępczej”
matki.
Problemów przy klonowaniu jest sporo.
Dość istotną przeszkodą w klonowaniu ssaków jest również
znalezienie odpowiedniej „matki zastępczej”, której można
zaimplementować komórkę jajową wraz ze sklonowanym materiałem
genetycznym. Taka surogatka powinna być jak najbliżej spokrewniona z
klonowanym gatunkiem.
Niestety wiedza na temat rozwoju embrionalnego ssaków wciąż jest dość
ograniczona, istnieje wiele czynników mających wpływ na rozwój zarodka,
które są specyficzne gatunkowo co nie pozwala na implementacje komórek
jajowych jednego gatunku do organizmu innego gatunku.
Nawet zwykłe zabiegi in vitro mają niewielki procent skuteczności,
zaś implementacja zarodka powstałego na drodze klonowania jest o wiele
bardziej skomplikowana. Gdyż w drugim wypadku implementuje się komórkę
jajową jednego gatunku z jądrem komórkowy innego gatunku.
Zastanawiające jest, po co próbujemy klonować wymarłe gatunki? Owszem
Park Jurajski rozbudził wyobraźnię, zobaczenie na żywo dinozaura czy
nawet wilka workowatego byłoby wspaniałym, niemal mistycznym przeżyciem i
pokazem siły umysłu i wiedzy człowieka – niemal boskiej wręcz. Może
czujemy się winni? A może takie próby mają inne podłoże i przydatność?
Obecnie poza poszerzeniem naszej wiedzy na temat
klonowania, rozwoju embrionalnego oraz ciekawości trudno znaleźć inne
powody do klonowania. Nawet gdyby proces taki zakończyłby się sukcesem,
otrzymalibyśmy zaledwie jednego przedstawiciela danego gatunku. Aby
przywrócić do pełnego funkcjonowania cały gatunek potrzeba by było setek
osobników o jak najbardziej zróżnicowanych genotypach. A wyniku
klonowania otrzymuje się genetycznie identyczny organizm do organizmu
dawcy komórki jajowej – co wyklucza wszelką zmienność genetyczną. Jest
to istotny fakt, gdyż rozmnażanie osobników posiadających pulę w
niewielkim stopniu zróżnicowanych genów, nie przyniosło żadnego
potomstwa lub potomstwo powstałe dotykałoby wiele ciężkich chorób i
deformacji.
Trochę obok opowieści o wilku tasmańskim, żabie i przywracania do
życia wymarłego, rozwija się też inna gałąź klonowania, która ostatnio
pochwaliła się sukcesem. Sklonowano komórki macierzyste człowieka. Te osiągnięcia wydają się bardziej przydatne i służą konkretnemu celowi.
Osiągnięcie pozwoli na rozwój medycy regeneracyjnej –
pozwala na tworzenie embrionalnych komórek macierzystych posiadających
główną zaletę komórek iPS (komórki macierzyste powstałe w wyniku
odróżnicowania komórek somatycznych) – czyli materiał genetyczny zgodny z
materiałem genetycznym pacjenta lecz w przeciwieństwie do iPS – można
odtworzyć każdą tkankę. Może to w przyszłości pomóc w leczeniu szeregu
chorób neurodegeneracyjnych (Huntington, Alzheimer, Parkinson),
„hodowanie” organów do przeszczepów (bez obawy przed odrzuceniem przez
biorcę), a także może być stosowane przez medycynę estetyczną i
regeneracyjną. Ponadto w odległej perspektywie może to być kolejny krok
prowadzący do klonowania ludzi.
Wracając jednak do prób klonowania wymarłych gatunków zwierząt – jest w
tym coś pięknego, ale i przerażającego zarazem. Chciałabym, pewnie nie
tylko ja, zobaczyć żywego wilka workowatego, ale czy prace i zabawy w
odwracanie biegu historii są uzasadnione? Czy jeśli teraz uda się
„ożywić” thylocine czy żabę, to za kilkadziesiąt lat spełnią się
marzenia o żywym dinozaurze?
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz