Wierzcie lub nie, lecz na tym świecie bywa, że zdarzają się rzeczy
całkowicie dziwne i niezwyczajne. Tak nieprzewidywalne, że gdy się komuś
przytrafiają, nie od razu taka osoba wie, czy ma do czynienia ze snem,
czy z jawą! I taki właśnie dylemat powstał w głowie poczciwego stolarza
Gepetto, gdy kawałek drewna, który zamierzał przemienić w nogę od stołu,
nagle zaczął żałośnie piszczeć i błagać, by darować mu życie! I gdy
tylko stary stolarz brał do ręki siekierę, niesforny kawałek drewna
wydawał z siebie niesamowite odgłosy. Wyobrażacie sobie podobną
sytuację? Nic dziwnego, że stolarz Gepetto ze zdziwienia i przerażenia
najpierw przetarł oczy i uszy (aby mieć niezbitą pewność, że zmysły go
nie zwodzą), a gdy drewno wciąż wykrzykiwało ni to prośby, ni to groźby,
awanturowało się, a na dodatek zaczęło podskakiwać, biedak nabrał
ochoty by zniknąć na zawsze w mysiej dziurze, albo po prostu wybiec z
tego szalonego miejsca i poszukać sobie schronienia w jakimkolwiek innym
zakątku świata! A jednak, jakiś wewnętrzny głos namówił go do zrobienia
czegoś kompletnie przeciwnego.
Sam Gepetto nie mógł się nadziwić, że oto jego własne ręce kompletują
niezbędne narzędzia i zabierają się do strugania. Najpierw stworzył parę
oczu, które natychmiast zaczęły się w niego bezczelnie wpatrywać.
Następnie obdarował niedoszłą nogę od stołu nosem i ustami, czego
natychmiast pożałował, ponieważ z ust tych wydobywać się zaczął
nieprzyjemny, arogancki chichot, nieustający mimo groźnej miny Gepetta.
Ale i praca stolarza nie ustawała i już niebawem oczom zmieszanego
starca ukazał się drewniany pajacyk, o rozmiarze niedużego chłopca. Od
razu Gepetto pomyślał o nim, jak o własnym dziecku, ponieważ takowego
nigdy nie miał.
- Będziesz się nazywał Pinokio - oznajmił Gepetto synowi i
ponieważ imię to nie napotkało sprzeciwu, tak właśnie zostało. I na
chwilę w niedużym, ubogim pokoiku stolarza Gepetto nastał czas radości i
dumy.
Ale chwile mają to do siebie, że szybko mijają! I jak tylko Pinokio
poczuł, że ma ręce, ku ogromnej złości Gepetta, zerwał mu z głowy
perukę. Jednak złość nie trwała długo i odpowiedzialny ojciec postanowił
nauczyć pajacyka chodzić. Z wielką czułością pomagał mu stawiać
pierwsze kroki. Ale ten niewdzięcznik, gdy tylko poczuł się na nogach
pewnie - jak oszalały wybiegł z pokoiku na ulicę, a dalej do miasta,
przed siebie, nie bacząc zupełnie, że stary Gepetto, za troski ruszył za
nim w pogoń, krzycząc:
- Stój!!! Łapcie go, łapcie tego hultaja!!!
Widząc to, ludzie śmiali się aż do łez, jednak gdy pogoń minęła
karabinierów, ci poczuli się w obowiązku powtrzymać Gepetta przed
ujęciem pajacyka (gdyż z boku mogło to wyglądać, jakby stary ojciec
zamierzał spuścić chłopcu tęgie lanie), toteż złapali podejrzanego i
zaprowadzili do aresztu. Pinokio nic nie zrobił sobie z tego, że ktoś,
kto podarował mu życie, teraz cierpi z jego winy, i korzystając z
wielkiego zamieszania, wycofał się chyłkiem i zniknął w tłumie. A jak
tylko stało się to możliwe, popędził na skróty przez pola do domu, w
którym jeszcze tego dnia, dobry Gepetto nauczył go chodzić.
Ale Pinokio nie miał w głowie zbędnych sentymentów, a jedynie przemożną
ochotę na odpoczynek. Zaraz więc usiadł na podłodze i odsapnął głośno.
Poczuł wielkie zadowolenie, które dość szybko zostało zburzone przez
tajemnicy głos:
- Krrikk! Krrikk!
- Kim ty jesteś? - zapytał Pinokio, czując, że ogarnia go strach.
- Jestem Mówiącym Świerszczem! I czy cię to interesuje, czy nie, mieszkam w tym domu już ponad sto lat i swoje prawa mam.
- Może i masz - żachnął się pajacyk - ale teraz w tym domu zasady ustalam ja i nakazuję ci się stąd wynosić i to już. Jeśli ci życie miłe!
Na tę bezczelność Mówiący Świerszcz tylko nieznacznie się obruszył i odrzekł:
- Pewnie nie w smak ci tego słuchać, ale powiem ci i tak! Biada
dzieciom, które nie okazują rodzicom wdzięczności za ich poświęcenie,
biada takim, co bez powodu opuszczają dom, w którym otrzymały dar życia i
narażają rodziców na zmartwienie!
- Rzeczywiście słuchać tego nie mogę, więc już skończ! Bo co byś nie
powiedział, ja i tak jutro już opuszczam tę klitkę i ruszam w swoją
stronę szukać szczęścia. Nie zamierzam skończyć, jak inne dzieci, iść do
jakiejś głupiej szkoły i robić, co mi każą. Chcę biegać po polu i łapać
motyle.
Świerszcz miał w sobie dużo cierpliwości, więc chociaż sprawa zdawała się być beznadziejną, odpowiedział:
- Żal mi ciebie, na prawdę, jeśli faktycznie tak myślisz! Nie chcesz
chodzić do szkoły? A jak wobec tego zamierzasz zdobyć zawód i uczciwie
zarabiać na chleb?
- To już moja sprawa, wstrętny świerszczu! - rozzłościł się
Pinokio. I ponieważ nie wiedział, co dalej rzec, a widział, że Mówiący
Świerszcz nabiera powietrza, by wygłaszać mu kolejne kazania (których
słuchanie nie stanowiło dla butnego pajacyka żadnej przyjemności),
złapał za drewniany młotek, który akurat zjawił się pod jego drewnianą
ręką i z całej siły rzucił nim w Mówiącego Świerszcza. Biedny
świerszczyk, zanim zdążył otworzyć buzię by cokolwiek dodać, zginął pod
ciężarem młotka. Cóż za strata dla niemądrego Pinokia, który sam siebie
pozbawił szansy, by się jeszcze czegoś dowiedzieć i nauczyć!
Nie minęło dużo czasu i Pinokio poczuł przejmujący głód. Niestety nie
udało mu się znaleźć nic do jedzenia w domu, przez chwilę zaczął użalać
się nad swoim losem i naszła go refleksja, że chyba jednak Mówiący
Świerszcz miał rację! Wszak gdyby nie jego – Pinokia - wybryki, jego
tatuś, poczciwy Gepetto, byłby tutaj teraz i razem uradziliby coś w
sprawie posiłku, tatuś na pewno nie pozwoliłby sobie i swojemu synkowi
umrzeć z głodu! Przemyślenia te jednak w drewnianej główce Pinokia nie
trwały długo - niewiele przewidując, ruszył późnej pory do miasteczka,
by tam spróbować szczęścia i znaleźć cokolwiek do jedzenia. Szczerze
mówiąc, miał nadzieję, że znajdzie jakąś litościwą osobę i uda mu się od
niej coś wyżebrać. Z takim zamiarem wybiegł na ulicę i biegł, biegł,
mimo chłodu i wiatru, przez całe miasto, ale nie udało mu się zdobyć
nawet kromki chleba. Ludzie przeganiali go lub udawali że nie widzą
biednego Pinokia, jeden starszy jegomość wylał nawet na pajacyka kubeł
zimnej wody, gdy ten poprosił go o coś do jedzenia. Zziębnięty, głodny i
smutny, wrócił Pinokio do domu i położył się obok paleniska, by
wypocząć i nieco się ogrzać. Szybko zapadł w sen.
Ze snu wyrwał go głos Gepetta, który nieoczekiwanie, w środku nocy, rozległ się wśród ścian pokoiku:
- To ja, to ja! - wołał stolarz, oczekując na odpowiedź Pinokia,
za którym bardzo tęsknił. Pinokio poderwał się z miejsca, chcąc pobiec i
uściskać ojca, jednak, jak się okazało, jego drewniane stopy strawił
ogień, przy którym zbyt blisko położył się pajacyk. I zamiast dobiec do
swojego wybawiciela i rzucić się mu na szyję, runął biedaczek jak długi
na podłodze i krzyknął boleśnie:
- Ratunku, ratunku, nie mogę chodzić, moje stopy zjedzone!
Gepetto, który nie od razu zauważył i zrozumiał, co właściwie się stało,
podniósł nieszczęsnego Pinokia i na widok jego krzywdy, wezbrała w nim
ogromna czułość. Całował Pinokia i natychmiast zapomniał o tym, że nie
dalej jak rano okazał się on nieznośnym nikczemnikiem, a za swoje
spalone stopy sam sobie właściwie może podziękować. Pinokio natomiast
zaczął opowiadać o tym, co mu się przydarzyło, jednak tak szybko i
chaotycznie, że zmęczony Gepetto zrozumiał jedynie, że jego synek jest
okrutnie głodny i wyjął z kieszeni trzy gruszki, mówiąc:
- Właściwie miało to być moje śniadanie, ale podzielę się z tobą, mój biedny Pinokio.
Pinokio, widząc gruszki, zażądał, by mu je obrać. Gepetto, chociaż
żądanie to zdziwiło go i nawet trochę zasmuciło, obrał gruszki i podał
pajacykowi, który w pierwszym odruchu chciał wyrzucić skórkę i ogonek do
śmietnika. Jednak Gepetto powstrzymał go:
- Nie wyrzucaj, nigdy nie wiadomo, co i kiedy będzie mogło się do czegoś przydać!
I rzeczywiście, jak tylko Pinokio połknął trzy obrane gruszki, poczuł
kolejną falę głodu, a nie mając nic innego, sięgnął po wzgardzone
wcześniej skórki i ogonki. Tak po raz kolejny okazało się, że warto
słuchać starszych. Jednak jeszcze wtedy nie był to dla Pinokia moment,
by tę oczywistość zrozumieć.
Gdy tylko Pinokio się najadł, natychmiast zaczął płakać, ponieważ jego
kolejnym pragnieniem były nowe stopy. Długo na nie czekać nie musiał,
gdyż Gepetto wykonał na miejscu nowiutkie i kształtne, tak, by synek
jego znowu mógł się swobodnie poruszać. Pinokio mało nie oszalał z
wielkiej radości i pośród podskoków i wywijanych kozłów powiedział:
- Tatusiu, jesteś dla mnie taki dobry, że chciałbym coś dla ciebie
zrobić! Pójdę więc do szkoły i zdobędę zawód! Będę ci pomagał!
- Wspaniale! - odrzekł uradowany Gepetto.
W tym momencie pajacykowi zrzedła trochę mina:
- Ale tatusiu, żeby iść do szkoły, trzeba mieć odpowiednie ubranie i elementarz. A ja przecież niczego z tych rzeczy nie mam!
Gepetto również posmutniał. Zrobił dla Pinokia ubranie z kolorowego
papieru, a by zdobyć elementarzy, poszedł do miasta i sprzedał swój
ostatni kaftan, chociaż na zewnątrz było okropnie zimno. Za pieniądze z
tej sprzedaży kupił dla Pinokia elementarz. A Pinokio, który w głębi nie
był wcale złym pajacykiem, zrozumiał doskonale ten akt miłości i rzucił
się staremu ojcu na szyję.
Nadszedł ten dzień, gdy Pinokio poszedł do szkoły. W jego drewnianej
główce kłębiły się same dobre myśli - chciał się uczyć, zdobyć zawód i
przynieść ojcu radość oraz dumę. Ale po drodze do szkoły pajacyk
dostrzegł zbiegowisko ludzkie i usłyszał muzykę, co bardzo go
zainteresowało. Od jednego z chłopców tłoczących się przy tajemniczym
obiekcie, usłyszał, że właśnie do miasteczka zajechał Wielki Teatr
Marionetek. I mocno Pinokio zapragnął bliżej przyjrzeć się temu
zjawisku! Niestety, okazało się, że wstęp na widowisko jest płatny, a
nasz pajacyk nie miał przecież żadnych pieniędzy. Wpadł jednak na
pomysł, że sprzeda swoje papierowe ubranie. Ponieważ jednak nikt nie
chciał go kupić, sprzedał Pinokio elementarz, dla zdobycia którego
biedny Gepetto marznął przez całą zimę. Sprzedał elementarz, kupił bilet
i jak zaczarowany począł wpatrywać się w przedstawienie...
A przedstawienie wzbudzało ogromne emocje i ludzie, którzy przybyli je
obejrzeć, pokładali się ze śmiechu, widząc kukiełki, kłócące się ze sobą
i wygłupiające się jak żywe. Nagle jednak wydarzyło się coś absolutnie
nieoczekiwanego - otóż jedna z marionetek zamarła w bezruchu, spojrzała w
kierunki widowni, dostrzegła Pinokia i zawołała:
- Tutaj jest Pinokio! Pinokio! Pinokio, chodź tutaj do nas!
I naraz reszta marionetek zaczęła podskakiwać i klaskać, wiwatując:
- Niech żyje Pinokio! Niech żyje Pinokio! Pinokio, chodź do nas, wyściskaj swoją drewnianą rodzinkę, tak tęskniliśmy za tobą!
Tak serdecznie zaproszony, Pinokio nie mógł odmówić! Wskoczył na scenę i
zaczął witać się ze wszystkimi kukiełkami, jakby znał je od zawsze.
Jednak ponieważ ten wybuch uczuć spowodował poważny zamęt w teatrze,
wkrótce pojawił się wśród kukiełek lalkarz i spiorunował spojrzeniem
całe drewniane towarzystwo. Natychmiast po przedstawieniu szarpnął
biednego Pinokia za papierowy żakiecik i potrząsnął nim solidnie.
Powiesił na gwoździu przy wozie, który mieścił w sobie cały teatr i
którym podróżowała trupa, a wieczorem, gdy zrobiło się chłodno,
zapowiedział, że użyje go jako podpałki! Jednak nasz pajacyk zaczął się
szamotać i błagać o litość tak przekonująco, że w końcu nawet lalkarzowi
(zwanemu Ogniożercą) zmiękło serce i darował biedakowi życie.
Następnego ranka, Ogniożerca, wypytawszy Pinokia o to, skąd w ogóle
wziął się w jego teatrze, dał pajacykowi pięć złotych monet i polecił
jak najszybciej ruszyć do domu starego ojca i przeprosić go za swoją
lekkomyślność. Pinokio skoczył z radości i ruszył pędem w kierunku
miasteczka. Nie przebiegł jednak nawet jednego kilometra, a spotkał na
swojej drodze dziwną parę: kulawego Lisa i ślepego Kota, którzy zawołali
go po imieniu i grzecznie się z nim przywitali. Dowiedziawszy się, że
pajacyk zmierza do swojego tatusia z kieszenią pełną złotych monet,
zaczęli wprost nalegać, by Pinokio ruszył za nimi i pomnożył swój
majątek.
- To proste! - mówił Lis z uprzejmym wyrazem pyska - Musisz
dostać się z nami na Pole Cudów, którego cudowność polega na tym, że
cokolwiek zasadzi się w ziemi, wyrasta toto na potężne drzewo i zasypuje
cię owocami - identycznymi jak te, które zasadziłeś! Jeśli swoje
pieniądze zakopiesz na Polu Cudów, wystarczy jedna doba, by cieszyć się
tysiącami monet!
Pinokio nie myślał długo. Doszedł bowiem do wniosku, że jego tatuś na
razie i tak nie wie, co się z nim dzieje, a na pewno bardziej ucieszyłby
się z setek tysięcy złotych monet, niż z pięciu zaledwie! Dołączył
zatem do pary cwaniaków i ruszył za nimi na Pole Cudów, które tak
wychwalali. Szli cały dzień, a na noc zatrzymali się w karczmie. Gdy
Pinokio spał, wyczerpany długą pieszą wędrówką, jego towarzysze
zostawili go i zniknęli. Biedny pajacyk, gdy obudził się i stwierdził,
że został sam, pomyślał, że to jego wina, bo zaspał i nie był gotowy na
czas dalszej części wyprawy. Zapłacił karczmarzowi za nocleg swój, Lisa
oraz Kota oraz pognał przed siebie, by jak najszybcciej dogonić nowych
przyjaciół. Niestety! Na skraju ciemnego lasu napadło go dwóch
zamaskowanych zbirów, którzy zażądali pieniędzy przerażonego Pinokia, a
nie mogąc ich wyłudzić od pajacyka, złapali go i powiesili na drzewie,
zostawiając, jak mniemali, na pewną śmierć. Ale Pinokio nie był przecież
prawdziwym chłopcem, tylko drewnianym pajacykiem i nie umarł; trzy
godziny próbował się uwolnić z pułapki, a gdy mu się to nie udało,
zawisnął sromotnie, bez ruchu, czekając na koniec.
Ale koniec nie nadszedł! Przypadkiem bowiem wypatrzyła go mieszkająca
nieopodal dobra Wróżka, która jak tylko zobaczyła wiszącego na drzewie
pajacyka, poleciła swoim pomocnikom, ptakom i różnym innym zwierzętom,
zdjąć go i zanieść do jej własnego domu. Tam doszedł on do siebie,
niechętnie wypił gorzkie lekarstwo i na pytanie Wróżki, co właściwie mu
się przydarzyło, że skończył wisząc samotnie na drzewie, zaczął snuć
swoją historię. A ponieważ miał dużą tendencję do koloryzowania oraz
mówienia nieprawdy w celu zatajenia swojej ewidentnej winy, Wróżka
postanowiła uświadomić mu, jak bardzo jego opowieść różni się od tego,
co miało miejsce w rzeczywistości... I gdy tylko Pinokio w swojej
historii mijał się z prawdą, jego nos wydłużał się. Na końcu był już tak
długi, że pajacyk z trudem mieścił się w pokoju, ale wciąż tego nie
zauważał. Wtedy Wróżka upomniała go łagodnie:
- Coś mi się zdaje, mój Pinokio, że nie mówisz prawdy.
Pinokio na te słowa żachnął się i krzyknął:
- Mówię najprawdziwszą prawdę! Dlaczego uważasz że kłamię?
- Widzisz, Pinokio, niektóre kłamstwa mają krótkie nogi, inne natomiast mają długi nos. Twoje należą do tych drugich.
W tym momencie Pinokio zorientował się, co się stało i ze wstydu
zapragnął uciec do lasu i schować się tak, by już nigdy nikt go nie
widział. Jednak okazało się to niemożliwe, bo nos jego był tak długi, że
zaklinował się w drzwiach. Wróżka, która miała dobre serce i na prawdę
chciała pomóc biednemu głuptasowi, zawołała armię dzięciołów, które z
pomocą swoich twardych dziobów szybko uporały się z ogromnym nosem
Pinokia. Ten z radości zaczął wywijać kozły i wyznawać miłość dobrej
Wróżce. Ta spokojnym głosem rzekła:
- Kochany Pinokio, ja dla ciebie też mam wiele ciepła w sercu.
Dlatego musisz wiedzieć, że już powiadomiłam twojego tatę, że tu jesteś i
jest on w drodze, ciesząc się ogromnie, że cię spotka!
Pinokio nie mógł uwierzyć w to, co słyszy:
- Na prawdę! I ja tak bardzo się cieszę! Czy mogę wyjść mu na
przeciw, żeby spotkać się z nim szybciej, bo tutaj chyba nie wytrzymam,
tak bardzo chciałbym już rzucić mu się w ramiona!
- Dobrze, Pinokio, ale pamiętaj, żeby nie zbaczać z leśnej dróżki i cały czas iść prosto przed siebie.
Pajacyk solennie obiecał, że tak właśnie postąpi i wybiegł z domku Wróżki prosto do lasu.
Czy to przypadek, niezwykły pech Pinokia, czy też przeznaczenie, coś
sprawiło, że po niedługim czasie znowu na swojej drodze spotkał kulawego
Lisa i ślepego Kota, którzy udając wielkie zdziwienie i radość
jednocześnie na widok pajacyka, wypytawszy o złote monety, które wciąż
tkwiły w kieszeni Pinokia, zaproponowali, że zabiorą go na Pole Cudów po
raz drugi i tym razem nic im nie przeszkodzi. Pajacyk na początku się
ociągał, jednak ostatecznie dał się namówić i po raz kolejny zaufał
osobom, które nigdy nie powinni pojawić się na jego drodze.
Gdy cała trójka dotarła do rzekomego Pola Cudów, Lis i Kot polecili
pajacykowi zakopać w ziemi jego złote monety, a następnie polać to
miejsce wodą, co też Pinokio natychmiast uczynił. Wtedy Lis i Kot
powiedzieli mu, że w tym momencie muszą się rozdzielić, gdyż oni ruszają
w dalszą drogę, on sam zaś powinien oddalić się do miasta na
dwadzieścia minut, po czym wrócić i obserwować jak rośnie jego drzewko.
Naiwny Pinokio tysiąckrotnie dziękował pomysłodawcom za to, że pokazali
mu, jak się wzbogacić, po czym pobiegł do miasteczka i dokładnie
odliczył dwadzieścia minut. Gdy wrócił na miejsce, w którym zasadził
monety. Drzewka oczywiście nie było; tknięty złym przeczuciem Pinokio
odkopał dołek, w którym zaledwie dwadzieścia minut wcześniej zasadził
swój majątek. A nie znalazłszy go na swoim miejscu, zrozumiał, że został
oszukany. I zaczęło do niego docierać, że nie warto wierzyć we wszelkie
brednie, jakie wygadują przypadkowo napotkani ludzie, że zawsze
znajdzie się ktoś, kogo jedynym celem w życiu jest wykorzystywanie
cudzej łatwowierności dla własnych korzyści; wreszcie - że aby się
wzbogacić, trzeba uwierzyć w umiejętności własnych rąk lub siłę umysłu, a
nie bajki i plotki opowiadane przez różnych jegomości w teatrze czy na
skraju lasu.
Ze swoimi przemyśleniami, wyrzutami sumienia i ogromną tęsknotą za
tatusiem i dobrą Wróżką, ruszył Pinokio przed siebie, aż poczuł ogromny
głód. Nie wiedząc, co właściwie robi, wskoczył do winnicy, by zerwać
kiść smakowicie wyglądających winogron. Niestety, i tutaj nieszczęście
go nie ominęło, bowiem gdy wygłodniały Pinokio raczył się słodkościami z
drzewek, nagle na jego drewnianej nodze zacisnęły się żelazne kleszcze.
Biedaczek wpadł w sidła zastawione na bezczelne kuny. Nie mógł się
ruszyć, a ból był nie do zniesienia. Wkrótce, usłyszawszy piski,
nadszedł gospodarz, a widząc w sidłach złodzieja, bardzo się zezłościł i
nie pozwolił pajacykowi na żadne tłumaczenia! Zaniósł go do swojego
obejścia i uwiązał na łańcuchu przy budzie, gdyż postanowił ukarać
złodziejaszka niewdzięczną pracą psa podwórzowego. Wyczerpany, obolały i
wciąż głodny Pinokio położył się w psiej budzie i natychmiast zasnął.
Jednakże w nocy obudziły go dziwne odgłosy - tak, to kuny zakradły się
do kurnika! Pinokio zaczął szczekać jak prawdziwy pies, czym zwabił
rozzłoszczonego gospodarza - ten jednak, widząc co się dzieje, wyłapał
wszystkie kuny - zapowiadając, że porachuje się z nimi już rano - a nie
potrafiąc wyrazić swojej wdzięczności dzielnemu pajacykowi, zwrócił mu
wolność i dodatkowo pozwolił mu się posilić odżywczą strawą.
Pinokio jak tylko odzyskał siły, by ruszyć w dalszą drogę, popędził
wprost do lasu, w którym stał niegdyś domek Wróżki. Przy ścieżce
spostrzegł jednak coś, czego wcześniej przy niej na pewno nie było - a
mianowicie marmurowy nagrobek. Gdy Pinokio przyjrzał mu się bliżej, z
przerażeniem zobaczył, że na nagrobku tym wyryto napis: ,,Tu spoczywa
dobra Wróżka, która umarła ze smutku i z tęsknoty za swoim ukochanym
Pinokiem”. Biedny Pinokio! Och, jakże zaczął szlochać nad swoim losem,
nad swoim charakterem i nad nieszczęsną Wróżką, do której tak bardzo
chciałby się teraz przytulić! Gdy tak szlochał, obejmując nagrobek
drewnianymi rączkami, z nieba sfrunął tłusty gołąb i zapytał:
- Czy ty przypadkiem nie jesteś Pinokio?
Zaskoczony pajacyk odrzekł, że to właśnie on ma tak na imię, a wtedy gołąb powiedział:
- Widziałem twojego tatusia jak budował łódeczkę na brzegu morza.
Słyszałem, jak mruczał do siebie, że szuka swojego synka Pinokia tak
długo, iż zdaje się niemożliwym, by był on wciąż w naszym miasteczku i
na pewno odpłynął do dalekich krajów. Więc i on postanowił to uczynić.
Chcesz, zabiorę cię tam!
Pinokio aż zaniemówił z radości, ale też ze strachu o swojego biednego
tatusia, wskoczył na grzbiet tłustego Gołębia (a był on tak wielki jak
indyk!) i razem odfrunęli na wybrzeże. Pierwsze co zobaczyli, gdy udało
im się tam dotrzeć, był tłum gapiów, obserwujących coś kołyszącego się
bezładnie na fali. Pinokio ostrożnie zsunął się z gładkich piór Gołębia i
zapytał stojącego z brzegu mężczyznę:
- Co tam się dzieje, że tak wszyscy patrzycie?
A mężczyzna odparł beznamiętnie:
- Jakiś ojciec wypłynął na poszukiwanie swojego syna. Ale wichura dziś straszna i taka łódeczka może tego nie wytrzymać.
Gdy tylko wypowiedział te słowa, łódeczka w istocie nie wytrzymała i
wraz z całą zawartością przewróciła się, zalana falą. Przez tłum
przeszedł szmer ,,Biedny człowiek” i ludzie zaczęli rozchodzić się do
swoich domów. Lecz Pinokio, w akcie rozpaczy, skoczył w morskie odmęty
na ratunek swojemu tatusiowi. Nie udało mu się do niego dopłynąć,
straciwszy poczucie kierunku, płynął i płynąć do końca dnia i noc całą,
aż nad ranem dopłynął do wyspy, na której wszyscy byli okropnie zajęci
ciężką pracą. Wycieńczony Pinokio prosił napotkane osoby o kromkę
chleba, ale one tylko obruszały się:
- Widział kto! Żebra zamiast wziąć się do pracy i zarobić na chleb!
Nieszczęśliwy pajacyk postanowił jeszcze raz spróbować szczęścia i poprosił o coś do jedzenia
kobietę o miłym uśmiechu. Ta nie tylko obdarowała go koszem warzyw, ale
spytała jak się czuje i poleciła odpocząć. Pinokio nie mógł uwierzyć
własnym uszom... W głosie kobiety rozpoznał bowiem swoją ukochaną dobrą
Wróżkę! Z ogromnej radości wyściskał ją i wycałował, a ona odwzajemniła
pełne uczucia powitanie.
- Ach Wróżko! - rozpłakał się Pinokio, gdy emocje poczęły powoli opadać -
Powiedz mi, co mam zrobić, aby z drewnianego pajacyka zmienić się w
prawdziwego chłopca? Co zrobić, aby jeszcze kiedykolwiek spotkać mojego
tatusia!
Wróżka odpowiedziała łagodnie, ale stanowczo:
- Znasz doskonale odpowiedź, mój Pinokio. Musisz dać coś z siebie,
pokazać, że ci na tym zależy. Musisz chodzić do szkoły i pamiętać o
swoich obowiązkach. Musisz przestać kłamać. Wtedy spotka cię nagroda.
Pinokio nie był najszczęśliwszy, gdy usłyszał, że przede wszystkim musi
zacząć szanować obowiązek szkolny, jednak postanowił spróbować jeszcze
raz. Z mocnym pragnieniem poprawy obiecał, że zacznie szkołę od
początku, zdobędzie zawód i zasłuży na to, by być prawdziwym chłopcem.
Jak Pinokio obiecał, tak też zrobił. Następnego dnia ruszył do szkoły i
chociaż cała zgraja łobuziaków początkowo naśmiewała się z jego wyglądu
(był wszakże drewnianym pajacem), szybko sobie z tym poradził - jego
kuksańce i kopniaki, dawkowane co bardziej śmiało dokuczającym chłopakom
były bardzo bolesne i wkrótce nikt nie odważył się choćby i parsknąć
nieżyczliwym śmiechem w obecności Pinokia. Niestety miało i to swoje
złe strony, ponieważ bardzo szybko przyjaźń z drewnianym kolegą stała
się wielką nobilitacją i największe łobuziaki poczęły lgnąć do niego jak
muchy do miodu, a to znowu odrywało Pinokia od nauki. A to namówili go
na wagary, a to wdał się naiwny Pinokio ze szkolnymi hultajami w bójkę, a
to z całej bandy tylko on jeden miał zatargi z karabinierami,
patrolującymi tereny nadmorskie i napotykającymi złodziejaszków i
urwipołciów. Bo wiadomo, że łobuzy trzymały się blisko Pinokia
wyłącznie, gdy trwała dobra zabawa; gdy zaś pojawiały się jakiekolwiek
problemy, brali nogi za pas, nim biedny, w gruncie rzeczy poczciwy
Pinokio zdążył się zorientować, że coś w ogóle się dzieje! W taki też
sposób Pinokio zupełnie się pogubił, dosłownie i w przenośni, a podczas
jednej ucieczki ze szkoły ledwo uszedł z życiem - nad morzem złapał go
bowiem rybak, przekonany, że ma do czynienia ze smakowitym chrupiącym
krabem... Cudem, prawdziwym cudem pajacykowi udało się uratować z
opresji! Nie wiedząc, cóż ze sobą począć, postanowił Pinokio wracać ze
spuszczoną głową do domu Wróżki, która chociaż zawiedziona, jednak
ponownie mu przebaczyła. Pajacyk nasz, doświadczywszy takiego ogromu
dobroci, popłakał się rzewnymi łzami. Po raz kolejny postanowił się
poprawić. Ruszył do szkoły i był wyśmienitym uczniem aż do wakacji.
Wróżka nareszcie nie musiała przeżywać przez niego strasznych zgryzot,
lecz dumę i spokój. Pod koniec roku szkolnego powiedziała:
- Jutro wyprawimy wielkie przyjęcie. Będziemy świętować, bo zmienię cię w prawdziwego chłopca.
Pinokio nie posiadał się ze szczęścia. Od razu poprosił Wróżkę, by
pozwoliła mu poroznosić zaproszenia w miasteczku. Wróżka dała mu stosik
zaproszeń, mówiąc:
- Idź i zaproś przyjaciół na jutrzejsze przyjęcie, tylko pamiętaj, byś na noc wrócił do domu. Obiecujesz?
- Obiecuję kochana Wróżko! - krzyknął podekscytowany pajacyk, święcie wierząc, że mu się to uda.
- Zobaczymy - szepnęła Wróżka, ale Pinokio już wybiegł z podskokach i ruszył do miasteczka.
W niecałą godzinę rozdał Pinokio wszystkie zaproszenia swoim kolegom ze
szkoły, jednakże swojego ulubieńca, chłopca którego wszyscy nazywali
Knotkiem (bo był długi i chudy jak knot od świecy!) trzykrotnie nie
zastał w domu. Wracając nieco zawiedziony, spotkał Pinokio Knotka na
ganku domu przy wiejskiej drodze i zaskoczony zapytał:
- A cóż ty tutaj robisz? Trzy razy byłem w twoim domu i cię nie
zastałem, a chciałem ci wręczyć zaproszenie na przyjęcie, jutro bowiem
zostanę przemieniony w prawdziwego chłopca!
Knotek nie wyraził większego zainteresowania opowieścią Pinokia:
- Powodzenia! Ja nie przyjdę na twoje przyjęcie, bo jutro o świcie z
tego miejsca ruszam do Krainy Zabawy. Jest to najpiękniejszy kraj na
świecie. Nie trzeba w nim chodzić do szkoły tylko od rana do nocy się
bawić!
Pajacykowi zaświeciły się oczy i chociaż jeszcze nie przyszło mu do
głowy, by dołączyć do Knotka w tej niebywałej podróży, powiedział:
- Na prawdę, istnieje taka kraina? Może chociaż poczekam z tobą, by
móc cię pożegnać zanim odejdziesz? Ale... Myślę, że nie powinienem, bo
Wróżka przykazała mi wracać na noc do jej domu, a ty sam mówiłeś, że
wyruszasz dopiero rano. Co tu zrobić?
- Jak to co? - żachnął się Knotek i splunął - Zostać i
zaczekać ze mną. Wróżka się pozłości, a potem jej przejdzie. Jeśli
chcesz wiedzieć, to razem ze mną pojedzie tam ponad stu innych chłopców!
Zastanów się, czy chcesz stracić taką okazję, bo ona się nie powtórzy!
W tym momencie, ponieważ czas pędził bardzo szybko i wieczór zmienił się
w noc, a noc w blady świt, nadjechał dzwoniąc dzwonkami ogromny wóz.
Pinokio aż oczy otworzył ze zdumienia i zachwytu, gdy to zobaczył:
- I mówisz... - cedził słowa z trudem, tak piękny wydawał mu się wóz i cała ta okoliczność - Że w tym kraju nie trzeba się uczyć?...
- Ani trochę! - krzyknął Knotek, machając już pajacykowi na pożegnanie.
- Nie ma szkoły, do której trzeba chodzić?... - upewniał się Pinokio.
- Nie ma! Nie ma! - krzyczał Knotek coraz głośniej, bo wóz zaczął
się oddalać, a chłopak wciąż widział nieruchomego z zachwytu Pinokia.
Wtedy pajacyk jakby oprzytomniał, wziął drewniane nogi za pas i ruszył
za wozem. A ponieważ umiał bardzo szybko biegać, w kilka sekund udało mu
się go dogonić, z pomocą Knotka dostał się do środka i w towarzystwie
ponad stu chłopców pojechał do Krainy Zabawy. Wóz ciągnęło stado
ryczących osiołków, który to fakt nie wzbudzał w chłopcach żadnej
refleksji.
Nad ranem wóz z chłopcami dotarł do Krainy Zabawy. Ach, cóż to było za
miejsce! Mieszkały w nim same dzieci, od lat ośmiu do czternastu, które
całymi dniami bawiły się, grały w piłkę, kręciły się na karuzeli,
jeździły na rowerach i objadały słodyczami. Instytucja szkoły w istocie
nie istniała tam, nikt z dorosłych nie nadzorował tego, co się dzieje i
nie upominał dzieci które zapominały się w beztrosce, nie zajmując się
absolutnie niczym innym. Czas mijał im tam bardzo szybko, dni pędziły za
dniami, a tygodnie za tygodniami; Pinokio nie mógł uwierzyć w swoje
szczęście i gdy tylko w ferworze zabawy spotykał swojego przyjaciele
Knotka, solennie mu dziękował. Ten odpowiadał tylko jakby z wyższością:
- No i widzisz teraz, kto jest twoim prawdziwym przyjacielem! Nie
jakaś wróżka, która jedynie wymagała od ciebie, byś robił rzeczy,
których nie lubisz, ale ja, bo zabrałem cię tam, gdzie spotykają cię
wyłącznie przyjemności!
A Pinokio, zachwycony, przyznawał mu rację.
Jednak pewnego dnia, gdy Pinokio wstał rano, gotowy do nowych harców,
zastanawiając się, od czego zacząć, podrapał się po głowie i wyczuł coś
kosmatego, sztywnego i sterczącego. Pobiegł do miski z wodą, która stała
nieopodal jego łóżka i mało nie zemdlał z przerażenia, gdy spostrzegł
na swojej głowie parę włochatych oślich uszu. Dotarło do niego, jak
okrutnie zadrwił los z jego lekkomyślności! Wybiegł z domu i od razu
napotkał swojego przyjaciele Knotka, który miotał się i potykał o różne
przedmioty, biegając w kółko i trzymając się za głowę, także ozdobioną
oślimi uszami. Dostrzegłszy siebie nawzajem, poczęli płakać, ale płacz
ich stopniowo przemieniał się w zwierzęcy odgłos ,I-o, i-o!” i stracili
już nawet zdolność normalnej ludzkiej mowy. Ich ciała również zmieniły
się w ośle. Wtedy nadszedł Woźnica, który jakiś czas temu przywiódł
chłopców do Krainy Zabawy i powiedział:
- Świetnie się spisaliście chłopcy! W nagrodę, że na własne życzenie
staliście się takimi pięknymi osłami, bo spotyka to każdego, kto gardzi
nauką i radami starszych i mądrzejszych od siebie, będziecie teraz
ciągnąć wóz i pracować bardzo ciężko do końca swoich dni. Taki los czeka
wszystkie osły!
Pinokio i Knotek, a właściwie dwa ryczące osiołki, pokornie pozwoliły
nałożyć sobie na głowy uzdy. Wtedy Woźnica zaprowadził je na targ z
zamiarem sprzedaży zwierzątek i natychmiast znaleźli się kupcy. Knotka
kupił tragarz, któremu poprzedniego dnia zdechł osioł, natomiast Pinokio
trafił do cyrku, gdzie oczekiwano od niego, że podda się tresurze i
będzie bawił publiczność różnymi oślimi sztuczkami. Nie była to
przyszłość, o jakiej marzyli dla Pinokia Gepetto i dobra Wróżka, nie
była to także przyszłość, o jakiej marzył dla siebie biedny Pinokio!
Nasz pajacyk, a właściwie osiołek, od pierwszych dni w cyrku żałował, że
porzucił szkołę i życie w domu Wróżki. Nowy właściciel bił go batem za
najdrobniejsze kaprysy i przewinienia, biciem zmuszał do jedzenia
twardej słomy i wykonywania cyrkowych sztuczek. Nadszedł dzień
pierwszego przedstawienia z udziałem osiołka Pinokia, który od razu
zdobył wielką życzliwość publiczności, szczególnie zaś dzieci, które
kibicowały mu z całego serca, gdy ten na komendę kłusował, galopował i
cwałował oraz udawał nieżywego na odgłos strzału z pistoletu. Zamarły
też w napięciu, gdy ich ulubieniec szykował się do skoku przez płonącą
obręcz. Pinokio cieszył się po cichu z tego wsparcia, gdyż osładzało mu
ono ból od uderzeń bata, których nawet podczas przedstawienia nie
żałował mu Dyrektor Cyrku. Pewnego razu podczas skoku Pinokio zahaczył
kopytami o obręcz i runął jak długi na piasek. Kulejąc uciekł ze sceny
do swojej obory, pragnąc zniknąć, tak bardzo wstydził się i bał, że za
porażkę Dyrektor wynagrodzi go kolejną porcją batów. Ale ten jak gdyby
nigdy nic następnego dnia zaprowadził go do weterynarza. Weterynarz zaś,
zbadawszy nogę Pinokia bardzo dokładnie, orzekł, że będzie on kulał do
końca życia. Dyrektor Cyrku, na tę diagnozę zareagował spokojnie, ale
nie widział już sensu utrzymywania bezużytecznego osiołka. Sprzedał go
bardzo tanio na targu jakiemuś obieżyświatowi, który po wstępnych
oględzinach uznał, że ze skóry osiołka będzie świetny bęben. Pinokio
początkowo ucieszył się, że zostanie bębnem, bo nie wiedział, co w
związku z tym go czeka. A tymczasem jegomość zaprowadził go na skałę
sterczącą nad morskimi falami, przywiązał osiołkowi do szyi olbrzymi
głaz i wrzucił do wody, trzymając za drugi koniec sznura, tak by móc go
wyciągnąć i przerobić jego skórę na bęben gdy tylko się utopi. Minęła
godzina i nabywca osiołka postanowił wyciągnąć go z wody, by natychmiast
przygotować z jego skóry porządny bęben. Jakież było jego zdziwienie,
gdy na końcu trzymanego przezeń sznura zobaczył nie kulawego osła, a
całkiem żywego, wijącego się jak piskorz, drewnianego pajacyka! Okazało
się bowiem, że Wróżka, wiedząc, w jakie tarapaty popadł Pinokio, wysłała
do niego całe stado żarłocznych ryb, które zjadły całe ciało osiołka,
zostawiając jedynie drewniany szkielet, którym tak na prawdę było ciało
Pinokia. Biedny amator bębenków, nie wiedział co o tym wszystkim myśleć,
ale zanim podjął jakąkolwiek decyzję, Pinokio wskoczył w morskie odmęty
i krzyknął:
- Żegnaj dobry człowieku! Dziękuję, że wrzuciłeś mnie do wody na
pewną śmierć i że ci się twoje plany nie udały! Mam nadzieję, że szybko
uda ci się zdobyć nowy bęben!
I pajacyk popłynął przed siebie. Jednak nie upłynął daleko. Nagle poczuł
jak wciąga go jakiś dziwny wir, przestał cokolwiek widzieć. Przez
chwilę sunął w wąskiej rurze na wpół przytomny aż ocknął się w dziwnym
otoczeniu, gdzie wszystko było czerwone i mięsiste. Wtedy zorientował
się, że połknęła go ogromna ryba i że właśnie tkwi w jej brzuchu.
Pinokio rozejrzał się wokoło i nieopodal dostrzegł malutkie ognisko.
Pobiegł tam natychmiast pełen dobrych przeczuć i okazało się, iż te
przeczucia go nie mylą, bowiem przy ognisku siedział, smażąc niewielkie
rybki, staruszek Gepetto! Możecie sobie wyobrazić ich radość, gdy po
wielu miesiącach rozłąki i zgryzot wreszcie tatuś i synek mogli sobie
wpaść w objęcia! Jak tylko pierwsze emocje opadły, Pinokio jednym tchem
opowiedział stęsknionemu tatusiowi o wszystkim, co go spotkało, ale tym
razem jego nos nie powiększył się, bo mówił prawdę i tylko prawdę, nie
pomijając faktu, że wiele z przykrych zdarzeń było jego winą. Gepetto na
wieść o tych wszystkich niesamowitości, prawie dostał zawału serca, ale
miał w sobie jeszcze wystarczająco dużo siły, by podzielić się z
synkiem swoją historią. O tym, jak szukał go przez wiele miesięcy, aż
wypłynął łódką w morze i tam podczas sztormu wraz z całym dobytkiem
poszedł na dno, gdzie niemal od razu połknęła go wielka ryba - ta
właśnie, w brzuchu której teraz mieszka i gdzie nareszcie spotkał
Pinokia. Obie opowieści były niezwykle poruszające, więc zarówno
Gepetto, jak i Pinokio poczęli znowu płakać. Jednak nasz dzielny pajacyk
wziął się w garść i rzekł:
- Musimy się stąd wydostać!
Jednak stary Gepetto był nieco sceptycznie nastawiony do tego pomysłu,
ponieważ nie umiał pływać i nie miał zielonego pojęcia, gdzie wraz z
rekinem i Pinokiem właśnie się znajdują. Ale Pinokio był tak głęboko
przekonany do swojej idei, że gdy tylko rekin otworzył paszczę, by
odkaszlnąć (a musicie wiedzieć, że chorował biedak na astmę i gdy tylko
Gepetto za bardzo przyprawił smażone w jego trzewiach rybki, dostawał
potężnego ataku kaszlu, po którym Gepetto musiał sprzątać przynajmniej
przez dwa dni), złapał swojego tatusia wpół i z całych sił próbował
wypłynąć na zewnątrz. Nie było to jednak takie proste, bo ilekroć rekin
nabierał powietrza wraz z wodą, by znowu zakaszleć, wciągał Pinokia i
jego tatusia z powrotem do środka. Wtedy Pinokio wpadł na genialny plan -
postanowił zaczekać, aż ogromna ryba uspokoi się i zaśnie, wtedy zaś
wydostać się wraz z tatusiem przez jej nozdrza.
Jak postanowił, tak też zrobił, co więcej, okazało się, że nie są wcale
aż tak daleko od brzegu, do którego udało im się dosyć szybko dotrzeć
wpław! Podróż ta jednak okropnie ich wyczerpała, szczególnie staruszka,
który nieomal stracił życie. Pinokio stanął na wysokości zadania. Nosił
słabego tatusia na własnych plecach, znalazł opuszczoną chatkę,
następnie pracę u pewnego gospodarza; za pierwsze zarobione pieniądze
kupił używaną, sfatygowaną książkę i samodzielnie nauczył się z niej
czytać i pisać. Pewnego dnia znowu spotkał dobrą Wróżkę, która widząc
jego starania i prawdziwą, wypływającą z serca przemianą, rzuciła na
niego czar, dzięki któremu stał się żywym chłopcem. Ślicznym , rumianym
chłopcem. I natychmiast do formy powrócił także stary, schorowany
Gepetto, który od razu zabrał się za pracę w nowym warsztacie
stolarskim. Wszystkie te cuda sprawiły, że Pinokio nie mógł uwierzyć w
swoje własne szczęście oraz w to, jak sam oddalał się od niego przez tak
długi czas na własne niejako życzenie. Musicie bowiem wiedzieć, że
wszystko, czego pragniemy, jesteśmy w stanie zdobyć, a to, co nas od
tego odwodzi, to z reguły najgłupsze na świecie wymówki. Pinokio w porę
to zrozumiał a jego życie jako chłopca było piękne, bo pracowite i pełne
miłości.
Baśń Pinokio powstała na podstawie bajki napisanej przez Carlo Collodi.
Ilustracje wykonał Manuel Šumberac i Zdenko Bašić.
|
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz