Artur Oppman
Napowietrzna podróż Frania próżniaka
*
Rzekła mama raz do Frania:
„Weź się, synku, do pisania,
A gdy lekcya się powiedzie,
Będzie spacer po obiedzie”.
*
Poszła mama, a u synka
Nieszczególna jakoś minka,
Okiem zerka, głową kręci,
Ale pisać nie ma chęci.
„Ej, co mi tam! Wiem co zrobię!
*
Pan Franciszek myśli sobie.
Ot, nie mówiąc nic nikomu
Na kwadransik wyjdę z domu.
Pada!… Na to się poradzi,
Jest parasol przecie dziadzi”.
*
I deszczochron wielki z kąta
Nasz leniuszek wnet uprząta,
Nie pomny zaś przestróg mamy,
Milczkiem, chyłkiem, zbiegł do bramy.
I do koła spoglądając,
*
Na ulicę smyrk! jak zając.
Idzie sobie z gęstą miną,
A po niebie chmury płyną.
Wtem odrazu wiatr się zrywa.
Burza! Burza! Ach, straszliwa!
*
Parasolem wiatr pomiata,
Gwałtu! Franio w górę wzlata!
Czapkę wiatr gdzieś poniósł w pola…
Trzymajże się parasola!
Szczęściem podróż była krótka:
*
Wpadł pan Franio do ogródka.
Lecz choć bardzo potłuczony,
Biegł do domu jak szalony.
Z płaczem mamę ucałował.
Odtąd nigdy nie próżnował,
*
A pamiątki miał z podróży:
Cztery sińce i guz duży.
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz